Powiedzmy sobie szczerze! Gdyby nie czas kwarantanny i bardzo, bardzo długi okres oczekiwania na zamówione książki, zapewne nie wziąłbym do ręki tej zaległej lektury. Dodajmy jeszcze masę czasu, który przymusowe postojowe daje na czytanie. W normalnym kieracie pracy - nie przebrnąłbym przez ten klasyk. Początkowo podszedłem do "Olivera...", jak do XIX wiecznego reportażu z ówczesnego Londynu. Przecież również z bezpruderyjnego przedstawiania świata Dickens jest znany. Owo badawcze podejście oraz wyrozumiałość dla okoliczności czasu, miejsca, postaci i poglądów w historii, pozwoliły mi dotrwać do końca. Dopóki autor przedstawiał w miarę naturalistyczny sposób losy państwowej sieroty i obłudę otaczających ją instytucji i urzędników, wszystko było w porządku. Z chwilą jednak, gdy Charles podjął próbę budowania intrygi romansowo- klasowej, zaczęło robić się słabo. W moich oczach (podkreślam! współczesnego czytelnika), angielski mistrz dużo stracił poprzez swój jawny antysemityzm i przede wszystkim przez naiwny (być może świadomy, służący pokrzepieniu serc) stosunek do małego bohatera, który wyraża się w założeniu, że instynkty DZIECKA INSTYTUCJI mogą zostać zagłuszone, (ba!) wyeliminowane poprzez szlachetne pochodzenie i tak zwane dobre serce.
Wartościowe czytadło ze względu na wartość poznawczo- historyczną, w sensie, : Jak się drzewiej żyło?
Ocena: Osobiście nie katowałbym dziatwy przymusem czytania.
(Wydawnictwo Świat Książki; Warszawa 2005; stron: 532)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz