Ostatnio mam takie szczęście, że w moje ręce wpadają książki, których głównym tematem jesteśmy my, ludzie. Ludzie jako gatunek, nasze problemy, bolączki, nasza przyszłość.... na razie owiana mgiełką tajemnicy, jednak w sumie nie zapowiadająca się zbyt różowo. Po "Sapiens" taką właśnie książką jest "Historia pszczół" Maji Lunde. Na pozór trzy niezwiązane ze sobą historie, które dzielą dziesięciolecia, łączą natomiast.... pszczoły właśnie. XIX- wieczny przyrodnik, który po miesiącach spędzonych w łóżku ponownie budzi się do życia pragnąc opracować rewolucyjny model ula. Pszczelarz George, którego zawiedzione nadzieje dotyczące przyszłości syna mieszają się z rozpaczą, kiedy to w 2007 roku pszczoły zaczynają masowo wymierać. I w końcu Tao, żyjąca w świecie, w którym rolę pszczół musieli przejąć ludzie.... Na kanwie tak różnych rzeczywistości autorka snuje opowieść o pasji, rozczarowaniu, woli walki i rozpaczy, a także o nadziei, za którą przychodzi jednak zapłacić straszliwą cenę. Zagłębiając się w ludzkie losy nie sposób jednak uciec przed refleksją, która powstaje jakby na marginesie lektury. Co jeśli katastroficzna wizja autorki się ziści i nasze działania doprowadzą do całkowitego wyginięcia pszczół? Czy będziemy potrafili sobie poradzić? Czy nasz gatunek wówczas też wyginie? A nawet jeśli nie, to czy czeka nas egzystencja w świecie, w którym żyje Tao? W świecie, w którym żaden współczesny człowiek na pewno nie chciałby żyć? Kolejna książka, która skłania do zastanowienia się dokąd zmierzamy i czy ten kurs w kierunku katastrofy można jeszcze zmienić....
Ocena: 5,5
(Wydawnictwo Literackie 2016; stron: 516)