niedziela, 14 stycznia 2018

Jonathan Carroll "Kąpiąc lwa"

Sięgnąłem po Carrolla pierwszy raz po około 20 latach. Sięgnąłem niefrasobliwie i niezobowiązująco, bo pałętał się jeden, ostatni tom na półce z przecenami w "Biedronce:". 9.99 - a żal i przykro, że tak mało za dobrą, porządnie wydaną literaturę - jak zawsze w serii z Salamandrą. Ale nic to! Skoro dają, trzeba brać. i warto było. Choć Carroll czytany serią, zdradza swój szablon, to czytany co 20 lat, jak zwykle zadziwia nieposkromioną wyobraźnią i niewyobrażalnym "zryciem". "Zrycie" jest człowiekowi od czasu do czasu potrzebne. i tak, na początku poznajemy kłopoty małżeńskie pewnej pary. Człowiek wręcz pragnie, aby nastąpiła kontynuacja tej opowieści (tak dobrze napisane), kiedy niespodziewanie pojawia się Muba - czerwona słonica, z mapą wyrysowaną na boku i wielkim zegarkiem na lewej nodze. I to dopiero preludium. Potem jest jeszcze ciekawiej i "schiza" nie ma końca. Uwielbiam to! Co tu się dziwić? Stanisław Lem nie mógł się mylić rekomendując dzieła amerykańsko - austriacko - polskiego pisarza. Polecam. Świetne!!!

Ocena: 6

(Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis - Poznań 2013, stron: 320. Tytuł oryginału "Bathing the Lion")

1 komentarz:

  1. Kilka lat temu łyknęłam Carolla w całości. Potwierdzam tezę o szablonie, ale nie kąpałam jeszcze lwa. Jestem bardzo ciekawa jak będzie.

    OdpowiedzUsuń