Będę brutalny, ale oceniam tę książkę jako zimno patrzący na zagadnienie fachowiec. Przede wszystkim jest owa praca (sprawozdanie? reportaż?) pełna sprzeczności. W tytule czytamy o poszukiwaniu cudu, w trakcie lektury o tym, że autyzm to nie choroba lecz stan (i słusznie!), a w zakończeniu słyszymy: "Czy "wyleczenie" jest zbyt mocnym słowem? Być może "uzdrowienie" byłoby lepsze? Otrzymał (dzieciak) zdrowie, nie lekarstwo. Rowan wciąż jest autystykiem." ........
Czegoś, co nie jest chorobą nie da się wyleczyć. Żeby być sprawiedliwym, autor-ojciec w pełni zdaje sobie sprawę z owych sprzeczności i niekonsekwencji. Jest mądrym i kochającym rodzicem. Wie, że się miota, wie, że popada ze skrajności w skrajność, boi się bo wie, że po chwilowej poprawie, przebłysku "normalności" może nastąpić katastrofalny regres, który potrafi opiekunowi dziecka z autyzmem odebrać resztki sił. Isaacson, wraz z żoną Kristin i synem Rowanem przeprowadzili wielki eksperyment. Rupert go udokumentował. Hipoteza brzmiała: Umysłowość, odczucia autystyka współgrają z przyrodą, naturalną duchowością (tu pojawiają się mongolscy szamani). Elementem doświadczenia była hipoterapia w podróży. Na pewno nie zaszkodziło i chwała rodzinie za podjęte wyzwanie, ale na trwałe zmiany nie ma co liczyć. Z książki wynika, że Rowan został zdiagnozowany w wieku 3 lat. Podróż odbył mając niespełna 6. Ojciec twierdzi, że w czasie pomiędzy (niecałe 3 lata) przetestowali na dziecku wiele rodzajów terapii, w tym behawioralną. Tę ostatnią, jako stawiającą zbyt duże wymagania przed rodzicami odrzucili. No właśnie...
Książkę warto przeczytać, aby poznać sposób rozumowania ojca dziecka z autyzmem, zastanowić się i ... podziękować Bogu.
Szacunek panie Rupert! Trzymaj się!
Ocena: - 4
(Wydawnictwo Nasza Księgarnia - Warszawa 2010; stron: 383)