Lubię, podziwiam język i wyobraźnię, ale nie zrozumiałem przekazu. Cóż, zdarza się, choć przeczytałem jednym tchem. Trochę dziwnie się czuję. Dlatego, o czym jest to dzieło, powie sama autorka: "Nie napisałam tej książki pod wpływem impulsu. Raczej długiej obserwacji tego, jak się kończy nasz najlepszy ze światów - nowoczesność. Doszliśmy do kresu w polityce i nauce, wyczerpaliśmy formuły na własne życie i miłość. Demokracja nie nadąża za zmianami. Pewien model społeczny, rodzinny się wyczerpał. Nic nie jest takie, jakie było kiedyś, ani takie, jakie wierzyliśmy, że powinno być. Jesteśmy na ziemi niczyjej. Z tej wolności i tych lęków powstała moja książka."
Dla mnie "Na linii świata" oscyluje gdzieś pomiędzy Houellebecq'em a Vian'em i może dlatego nie mogę odnaleźć się w tej niszy pomiędzy political fiction a surrealizmem. Poprzednie pozycje autorstwa Gretkowskiej, jakie miałem przyjemność przeczytać ("Kobieta i mężczyźni", "Polka", Trans"), odebrałem jako książki o wiele mocniej osadzone w rzeczywistości. To zapewne powód mojego pełnego zachwytu dla wyobraźni autorki, no i ten nietuzinkowy język"
"Sczepieni przeturlali się po mchu. Natasza krzyczała mu w usta. Jej wagina była korytarzem orgazmów. Przestała się bać. Przestała patrzeć na siebie cudzym spojrzeniem. Czy jest wystarczająco dobra? A piersi, nogi, czy są dobre? W porównaniu z ... Już nie była tą, na którą patrzą, wijącą się w pozach dopasowanych dopasowanych do ich pragnień. "Jestem ... która jestem" - biblijne słowa, ksywa Boga, pasowałaby najlepiej. Nikt na nią nie patrzył, ona była patrzeniem. Jej oko było w jaskini macicy. Głęboko pod ziemią. Mężczyzna orał ją i oddawał ziemi (...)"
Ocena: 4 (to kara za moją tępotę)
(Wydawnictwo ZNAK litera nova Kraków 2017, stron 304)