Na początku pragnę stwierdzić, że pani Dziewit - Meller stanowczo zbyt mało pisze! Jest albowiem pisarką wybitną i z upragnieniem czekam na Jej kolejne książki!
"Od jednego Lucypera" to pozycja, która zmusza do zastanowienia i otwiera możliwość wielu interpretacji, a tym samym dyskusji, co jest świetne, zwłaszcza gdy tak jak w moim przypadku jest z kim podzielić poglądy. (Dzięki Mamo!)
Śląsk, Śląsk, Śląsk! Jest specyficzny. Wypala piętno. Gdybym chciał być złośliwy (a przecież nie jestem) "trąci trochę Twardochem". Trzy pokolenia kobiet. Babcia, matka, wnuczka. Ich historie zawierają się w spektrum zawartym pomiędzy dwoma przeciwstawnymi biegunami, skrajnościami. Babcia i jej tragicznie przedstawiona siostra Maria, to reprezentantka świata ideologii faszystowskiej i komunistycznej, gdzie jednostka nic nie znaczy, jest pyłem, przedmiotem, zerem. Po przeciwnej stronie znajduje się Katarzyna (wnuczka), którą ostatecznie uformował dobrobyt, wolność wyboru, decydowania o sobie. Z pozoru żaden element codziennego życia, prozy dnia, ich nie łączy, ale jest jedna wspólna dla nich postać, która zdeterminowała ich losy i charaktery - Marijka. Przez jedną wypierana, przez drugą - odkrywana. Po środku tkwi matka (Małgorzata) - zahukane dziecko "socjalizmu z ludzką twarzą", której "znowu w życiu nic nie wyszło".
Wyłania się obraz śląskiej rodziny:
"W tej rodzinie nie było nieślubnych dzieci, nie było rozwodów, nie było prania brudów poza domem, nie było samobójstw, nie było zdrad, nie było otwartej przemocy, były wyłącznie pasywna agresja, milcząca wściekłość, niezałatwione latami sprawy, węzły gordyjskie. Od czasu upchniętej gdzieś na samym dnie rodzinnych przekazów tragicznej historii z Marią Solik nie było już żadnego miejsca na odchylenia od normy, nie było o tym mowy. O odchyleniach milczeli, połykając swój ogon jak uroboros. Od pokoleń idealni, piekący dzieci w bogato zdobionej formie, dzieci puste w środku." (str. 286)
I to właśnie jest owa śląska rodzina. Być może trochę na siłę i trochę nieudolnie, jak wynika z powyższego, spaja ją i dominuje w niej kobieta, gospodyni, matka. I znów, nie jest to jakaś zwykła kobieta, to ŚLĄSKA kobieta!
Przypadkowo natknąłem się na taki oto cytat:
"Królowa domowego ogniska, centralna, dominująca postać każdego śląskiego domu - tego obrazu (opis dzieła Pawła Wróbla - śląskiego prymitywisty - przyp. ja). Zresztą nie tylko tego, bo zwróćcie uwagę, że w śląskim malarstwie naiwnym, w przedstawieniach rodziny, kobieta jest zwykle wyraźnie większa od mężczyzny. Mężczyzna na tym obrazie reprezentuje świat zewnętrzny, przynależny do porządku kominów, hałd i szybów na horyzoncie. Stoi mały, na zewnątrz, na peryferiach, jakby w ogóle nie był tu potrzebny. Jakby na to, co dzieje się w domu, między kobietą a jej dziećmi, mógł patrzeć sobie tylko przez okno."
(Małgorzata i Michał Kuźmińscy "Pionek", str. 40)
Nie wiem, czy Anna Dziewit - Meller pisała swe dzieło pod wpływem opozycji binarnych, naoglądawszy się sztuki rodem z ojczyzny "czarnego złota", ale marginalna i z góry skazana na klęskę postać mężczyzny jest uwypuklana kilka razy na stronicach "Od jednego Lucypera". Może po prostu śląska dusza autorki daje znać o sobie? Panie Marcinie! Strzeż się Pan! Chociaż sam wychowałem się na Śląsku nie zauważyłem tej prawidłowości "beznadziei ślunskiego chopa", ale ja to element w sumie napływowy, nie muszę i nie mogę wszystkiego rozumieć.
Książka świetna, naprawdę porusza i chce się o niej rozmawiać.
P.S. Wiem, że słowo "Śląsk"w tym tekście zostało użyte zbyt wiele razy, co może razić, ale nie potrafiłem tego uniknąć.
Ocena: 6
(Wydawnictwo Literackie; Kraków 2020; stron: 298)